Jak ocenił politolog w rozmowie z Euronews, prezydencję można uznać za zasadniczo udaną, choć w dużej mierze wynika to z faktu, że kontrowersyjne kwestie zostały odsunięte na bok. Krytycy Budapesztu wskazują na jego izolację oraz działania, które pogłębiały podziały w Europie.
W lipcu Węgry rozpoczęły swoją kadencję prezydencji w UE hasłem pożyczonym od Donalda Trumpa, z lekką modyfikacją: „Make Europe Great Again”. Zaledwie dwa tygodnie później Viktor Orbán rozpoczął swoją tzw. „misję pokojową”.
W ciągu kilku dni odwiedził prezydentów Rosji i Chin, jak twierdził, „nie jako lider kraju sprawującego prezydencję, ale jako zwykły premier Węgier”. Bruksela zaczęła się dystansować, a wkrótce pojawiły się nawet głosy w Parlamencie Europejskim, które sugerowały, że Węgrom należy natychmiast odebrać przewodnictwo.
Latem Unia Europejska starała się uczynić węgierską prezydencję nieudaną, a przynajmniej pozbawić ją większego znaczenia. Decyzje dotyczące kluczowych kwestii zostały przesunięte na czas prezydencji Polski, zapowiedziano także bojkot największych wydarzeń dyplomatycznych.
Nadszedł jednak listopad, kiedy to podczas szczytu Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Budapeszcie wszyscy liderzy polityczni pojawili się w stolicy Węgier.
„Zdecydowanie było to pozytywne wydarzenie, przynajmniej z perspektywy polityki krajowej, ponieważ Viktor Orbán mógł pokazać, że do Węgier przyjeżdżają najważniejsi liderzy świata i Europy” – mówi Róbert Kiss, analityk z Centrum Analiz Politycznych Méltányosság. „W komunikacji rządowej podkreślano to wydarzenie. Pokazywano ujęcia, na których zagraniczni liderzy wyrażali uznanie dla organizacji wydarzenia. Debaty zostały odsunięte na bok” – dodał.
Orbán podczas szczytu oraz na konferencji prasowej pod koniec roku retorycznie zapytał krytyków, skąd biorą się twierdzenia o izolacji Budapesztu.
„Zorganizowaliśmy największe wydarzenie w historii Węgier. I na koniec, nawet nasi przeciwnicy gratulowali nam zarówno ilości, jak i jakości wykonanej pracy” – powiedział premier podczas konferencji prasowej 21 grudnia.
To, czy prezydencja była istotna, czy nie, zdaniem Kissa Róberta, okaże się dopiero później. Analityk niemniej jednak ocenia ostatnie półrocze jako udane, dodając, że w zasadzie żadnej prezydencji UE nie można skreślić jako nieudanej.
„Kraj sprawujący prezydencję w UE ma do dyspozycji tak silne instrumenty instytucjonalne, że nie da się tego popsuć. Relacje między Brukselą a Budapesztem były rzeczywiście bardzo burzliwe. Udało się jednak te kontrowersje odsunięte na bok, a skupiono się na tym, co jest wspólnym interesem Unii Europejskiej” – podkreślił analityk.
Teraz pałeczkę przejmuje Polska. Przewodnictwo Polski w Radzie UE budzi duże nadzieje w Brukseli, zwłaszcza w kwestiach związanych z polityką bezpieczeństwa, energetyczną i dalszym wsparciem dla Ukrainy. Oczekuje się, że Polska skupi się na zaostrzeniu polityki wobec Rosji, szczególnie w kwestii wzmocnienia sankcji oraz ograniczenia importu rosyjskiej energii.