Zapowiadane są kolejne protesty europejskich rolników. W Polsce, rolnicy protestują już od dwóch tygodni, głównie w okolicach Kielc, Krakowa oraz w województwie zachodniopomorskim. Zbliża się kulminacja w Warszawie i w Brukseli.
14 listopada zaczęła się w Polsce miesięczna akcja mobilizująca rolników do masowych protestów. Odbyło się już ich kilkadziesiąt we wielu wsiach i miastach. Zbliżają się kolejne a rolnicy zapowiadają, że jeżeli nie zostaną wysłuchane ich postulaty, 14 grudnia ruszą na Warszawę. Chodzi o unijne umowy handlowe z Ukrainą i krajami Mercosur.
Redakcja Euronews o postulatach rolników rozmawiała z jednym z głównych organizatorów protestów w Polsce - Witoldem Opiłą.
Większość naszej rozmowy z Opiłą, poświęcona była spadkowi opłacalności rolnictwa. W wielu krajach Unii Europejskiej, koszty produkcji niektórych surowców takich jak zboża, są wyższe od cen ich skupu.
„Tu chodzi o stopień importu żywności z Ukrainy i krajów Mercosur. Dlaczego Unia zrobiła wolny rynek, jeśli chodzi o produkty sprowadzane?” – mówi Opiła. Za złą sytuację rynkową i nieopłacalność produkcji, rolnicy często obwiniają napływ taniej żywności z krajów takich jak Ukraina, której nie dotyczą unijne standardy, takie jak użycie pestycydów bądź nawozów, które w Unii Europejskiej są zakazane.
„Artykuły przychodzą i zboże przychodzi. Więc dlaczego, jeśli Unia stwierdziła, że to wszystko jest zakazane, bo jest niezdrowe i niezgodne z prawem, to dlaczego to przychodzi drogą okrężną lub bezpośrednio z Ukrainy na nasze stoły i do sklepów? My chcemy, żeby była równa, uczciwa konkurencja. Bo jeśli my mamy wprowadzone jakieś normy to niech będą stosowane do wszystkich artykułów, które trafiają do Polski” – przekonuje Opiła.
Oficjalnie, przestał już obowiązywać bezcłowy handel z Ukrainą a Unia Europejska wprowadziła szereg nowych zasad mających regulować napływ taniej żywności z Ukrainy. Nowe zasady wymagają też od Ukrainy implementacji wszystkich standardów rolnictwa unijnego do 2028 roku.
Rolnicy protestują przeciwko biurokracji
„Stop biurokracji unijnej” – mówił też organizator.
„Rolnik nie jest ani sekretarką, ani księgową, ani prawnikiem. Nie powinien być obligowany do wypełniania różnych rzeczy i zachowywania tej całej biurokratycznej machiny (…) a żeby, pracować, musi poświęcić przynajmniej jeden albo dwa dni w tygodniu na biuro, na swoje biurokracyjne sprawy”.
Opiła twierdzi, że rolnik w Polsce podlega ponad 100 organom kontroli a zbędna biurokracja ogranicza możliwości biznesowe polskich rolników. „Znikają targowiska, za handel przy chodnikach są kary. Tam, gdzie można handlować, płaci się za wstęp duże pieniądze. Rolnik musi oczywiście zachować wszystkie te względy sanitarne, co my chcemy robić. Ale ilość dokumentów i wymagań utrudnia sprzedaż swoich płodów bezpośrednio społeczeństwu.
Redakcji Euronews udzielił też wywiadu aktywista rolniczy, poseł i były wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak, w którym wypowiadał się o swoim stosunku do protestów i o swojej perspektywie, również jako rolnika, na odbywające się protesty.
„Dziś widzę taki protest, żeby rozładować pewne emocje. Rozumiem to, żeby wskazać, że jest błąd, ale kiedy ja patrzę na to [postulaty protestów - red.], że one są nietrafione, wręcz nieprawdziwe, no to proszę mi wskazać, w jaki sposób można prowadzić dialog?” – mówił poseł odnosząc się do stwierdzenia, że do Polski w tej chwili trafia tania żywność z Ukrainy.
Kołodziejczak twierdzi też, że niechęć do obecnego rządu utrudnia komunikację z rolnikami a wieloletnie podziały między wsią a miastem nadal odciskają swoje piętno:
„Ja bym wolał, żeby te pieniądze, które mają być przeznaczone na dopłaty, na rekompensaty, przeznaczyć na przykład na rozwój firm, których właścicielami czy współwłaścicielami mogą być też rolnicy”.
“Musimy się rozwijać. Nie da się stać w miejscu, kiedy cały świat idzie do przodu, a my będziemy stali w miejscu i będziemy chcieli ciągle żyć tak, jak żyliśmy w poprzednich latach”.
Pod koniec listopada Europejska Partia Ludowa (EPL) wycofała swój wniosek dotyczący procedowania w tzw. trybie pilnym „hamulca bezpieczeństwa” w ramach umowy handlowej pomiędzy Unią a państwami Mercosur. Zastosowanie tzw. "szybkiej ścieżki" - trybu pilnego miało umożliwić przyspieszone zatwierdzenie porozumienia. Konsekwencją przyjęcia hamulca bezpieczeństwa w przyspieszonym tempie byłaby możliwość szybkiego głosowania nad umową z Mercosurem.
Francja, Polska i Włochy należą do najbardziej sceptycznych państw członkowskich, obawiając się wpływu na ich sektor rolno-przemysłowy. Co najmniej 15 państw członkowskich, reprezentujących 65 procent populacji UE, musi zagłosować za przyjęciem umowy handlowej, aby weszła ona w życie. Sektor rolny jest jednym z największych krytyków umowy.
Również parlament Francji przyjął rezolucję wzywającą rząd do sprzeciwienia się umowie z Mercosurem. Zgromadzenie Narodowe przyjęło rezolucję wzywającą rząd do sprzeciwienia się umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a blokiem państw Mercosur. Uchwała przeszła 245 głosami za i ani jednym przeciw.
Umowa o partnerstwie UE-Mercosur przewiduje utworzenie największej na świecie strefy wolnego handlu. Osiągnięcie porozumienia, które jest obecnie przedmiotem ratyfikacji, zajęło 25 lat.