Co najmniej 19 dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną na początku tego miesiąca. Od tego czasu w sieci pojawiła się fala dezinformacji.
Myśliwce NATO zestrzeliły co najmniej 19 rosyjskich dronów, które wtargnęły w polską przestrzeń powietrzną w nocy z wtorku 9 września na środę 10 września.
Doprowadziło to do pojawienia się w sieci kampanii dezinformacyjnej, promującej prorosyjską narrację i poddającej w wątpliwość te wydarzenia.
Ta wojna narracji została jeszcze bardziej zintensyfikowana, odkąd polska Służba Ochrony Państwa ujawniła, że zneutralizowała drona operującego nad budynkami rządowymi w stolicy, Warszawie, w poniedziałek 15 września.
Na platformach mediów społecznościowych prorosyjskie konta twierdziły, że szkody spowodowane przez drona, który uderzył w dom w Wyrykach, wsi położonej we wschodniej Polsce, były w rzeczywistości spowodowane wcześniejszą burzą.
Na X, jedno z prorosyjskich kont, które ma również kanał Telegram, stwierdziło, że dom "został poważnie uszkodzony podczas burzy dwa miesiące temu i jego stan nie zmienił się od tego czasu".
Post, który został obejrzany ponad 140 000 razy, został podpisany ciągiem liter "- FRWL" - akronimem oznaczającym "From Russia with Love".
Inni użytkownicy, w tym skrajnie prawicowy aktywista TikTok, historię zniszczonego domu określili mianem fake newsa.
W rzeczywistości, według lokalnych władz, dom został uszkodzony przez drona lub szczątki drona, a nie przez burzę. Tymczasem miejscowi podobno widzieli w powietrzu polskie myśliwce.
Mieszkańcy Wyryków, Alicja i Tomasz Wesołowscy, przekazali agencji Reutera, że oglądali telewizję w swoim salonie, gdy ich dom został uderzony, niszcząc dach i uszkadzając jedną z sypialni.
Minister koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak potwierdził w środę wieczorem w TVN24, że "wszystko wskazuje na to", że dom w Wyrykach został uszkodzony przez rakietę wystrzeloną przez polski samolot F-16:
"Wszystko na to wskazuje, że była to rakieta wystrzelona przez nasz samolot w obronie Polski, w obronie ojczyzny, w obronie naszych obywateli. I wojsko zadeklarowało, że te straty pokryje" - powiedział Siemoniak
Polskie władze określiły wtargnięcie dronów w ich przestrzeń powietrzną jako "celową rosyjską prowokację", mającą na celu przetestowanie zdolności powietrznych NATO.
Sojusz nie określił, czy wtargnięcie było celowe, zastrzegając jednak, że "niezależnie od tego, czy działania Rosji były celowe, Rosja naruszyła przestrzeń powietrzną NATO".
Polska odrzuciła stwierdzenie prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, że wtargnięcie dronów "mogło być błędem".
W odpowiedzi Kreml oskarżył Warszawę o rozpowszechnianie "mitów" na temat inwazji polskich dronów w celu zaostrzenia "kryzysu ukraińskiego", odnosząc się tymi słowy do pełnej inwazji Rosji na Ukrainę, która rozpoczęła się w lutym 2022 roku.
Pytania dotyczące potęgi dronów Gerbera
Według urzędnika polskiej armii, inwazja dronów została przeprowadzona przynajmniej częściowo przy użyciu rosyjskich wielozadaniowych dronów Gerbera. Poskutkowało to tym, że niektórzy użytkownicy Internetu zaczęli rozpowszechniać dezinformację na temat ich niszczycielskiej mocy w celu zdyskredytowania inwazji.
Na X, jedno z kont, które regularnie rozpowszechnia prorosyjską propagandę, twierdziło, że drony Gerbera "prawie nie mają wagi, są ze styropianu i są zbudowane tak, aby symulować dużego drona. Same w sobie nie wyrządzają dużych szkód, tylko trochę, gdy spadają".
W rozmowie z zespołem weryfikacyjnym Euronews, David Bacci, starszy badacz aerodynamiki z University of Oxford, wyjaśnił, że "Rosja używa dronów Gerbera, ponieważ są one tanie i niedrogie w produkcji".
"Na drony te można załadować około 10 kg materiałów wybuchowych. Nie wyrządzają one ogromnych szkód w zasobach taktycznych i wojskowych, ale mogą zniszczyć dom cywilny".
"Można je wystrzelić z dowolnego miejsca za pomocą elastycznej lub pneumatycznej katapulty, która jest urządzeniem, które można zamontować w ciężarówce" - powiedział Bacci.
Drony takie jak Gerbera nie tylko nasycają radary powietrzne, ale są również bardzo drogie w obsłudze.
"Do zestrzelenia drona można użyć samolotu bojowego; jednak typowy pocisk powietrze-powietrze kosztuje od 300 000 dolarów (około 254 000 euro) do nawet 1 miliona dolarów (850 000 euro). Wydajesz więc tyle, by zestrzelić coś, czego wyprodukowanie kosztuje 10 000 dolarów" - dodał Bacci.
Fałszywe doniesienia o tym, że Ukraina i Polska zaaranżowały atak dronów
Inne posty krążące w Internecie głoszą, że Ukraina wraz z Polską koordynowała inwazję dronów 10 września, a użytkownicy online określają drony jako urządzenia "fałszywej flagi".
Polski skrajnie prawicowy były eurodeputowany Janusz Korwin-Mikke zabrał głos na X, aby odnieść się do innej prorosyjskiej narracji, argumentując, że drony Gerbera zostały "najprawdopodobniej" wystrzelone z "terytorium Ukrainy", co miało sugerować, że Ukraina stoi za wtargnięciem maszyn.
Aby poprzeć swoją tezę, Korwin-Mikke argumentował, że "maksymalny zasięg" dronów Gerbera wynosi 600 km, próbując uzasadnić, dlaczego drony te nie mogły pochodzić z Rosji.
"Maksymalny zasięg operacyjny dronów Gerbera to około 600 kilometrów, który może spaść nawet do 300 kilometrów, w zależności od sposobu ich załadowania. Im bardziej obciążone są te drony, tym mniejszą wytrzymałość będą miały" - powiedział David Bacci w rozmowie z EuroVerify.
"Wiele osób myli zasięg operacyjny z wytrzymałością. Zasięg operacyjny opiera się na odległości powrotnej. Jeśli więc powiem, że zasięg operacyjny drona wynosi 600 km, oznacza to 600 km na zewnątrz i 600 km z powrotem. Jeśli jednak wystrzelisz te drony, ale nie chcesz, aby wracały, całkowity zasięg, jaki mogą pokonać, podwaja się do 1200 km" - dodał.
Polski premier Donald Tusk odrzucił stwierdzenia, że Ukraina stała za wtargnięciem dronów jako dezinformację, stwierdzając, że "informacje zebrane przez Polskę wyraźnie wskazują, że Federacja Rosyjska ponosi pełną odpowiedzialność za naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej".
Ta dezinformacja wpisuje się w szerszą narrację, która przekonuje, że wtargnięcie dronów zostało zainscenizowane w ramach rzekomych założeń Polski, aby uzasadnić wysłanie wojsk do Ukrainy.
Były polski europoseł Korwin-Mikke twierdzi również, że Tusk i wicepremier Radosław Sikorski "dążą do wojny za wszelką cenę".
Konta rozpowszechniające te fałszywe stwierdzenia wykorzystały również serię sprzecznych doniesień medialnych na temat współpracy wojskowej Polski i Ukrainy.
11 września polskie media poinformowały, że Polska wyśle przedstawicieli wojskowych do Ukrainy na szkolenie w zakresie zwalczania dronów. Twierdzenia te wywołały krótką reakcję opinii publicznej, biorąc pod uwagę, że zaledwie tydzień wcześniej Tusk zapewnił, że polskie wojska nie zostaną wysłane do Ukrainy.
Jednak następnego dnia polskie Ministerstwo Obrony Narodowej wyjaśniło, że ukraińscy i polscy specjaliści będą ćwiczyć użycie dronów i systemów antydronowych na terytorium Polski.
"Obecnie obserwujemy wzmożoną działalność dezinformacyjną prowadzoną przez rosyjskie i białoruskie służby. Jej głównym celem jest przerzucenie odpowiedzialności za naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej do Ukrainy i zdyskredytowanie działań podejmowanych przez polskie służby wojskowe i bezpieczeństwa" - stwierdziło polskie Ministerstwo Cyfryzacji w oświadczeniu.