Setki osób wyszły na ulice Walencji w Hiszpanii. Protestujący domagali się dymisji prezydenta regionu Carlosa Mazóna i jego rządu. Powodem była ich niewłaściwa reakcja na niszczycielską powódź, która nawiedziła okolicę w zeszłym roku.
W wyniku powodzi zginęły co najmniej 224 osoby, tysiące straciło dach nad głową, a straty materialne sięgają milionów euro.
Sobotnią demonstrację zorganizowało ponad 200 lokalnych organizacji społecznych.
Wściekli mieszkancji Walencji podkreślali, że rząd nie ma konkretnych planów odbudowy, uszkodzonej infrastruktury. Domagają się pilnych działań, które pomogą wrócić do normalności.
Powódź w Walencji: rząd broni się przed zarzutami
Polityk Partii Ludowe Carlos Mazón, znalazł się pod silną presją. Jego administracja nie wysłała na czas ostrzeżeń powodziowych na telefony obywateli. Co więcej, minęło kilka godzin zanim podjęto odpowiednie działania. To ochotnicy jako pierwsi ruszyli z pomocą na południowe obrzeża Walencji.
Dopiero po kilku dniach urzędnicy zmobilizowali policję i wojsko. Władze regionalne poprosiły o pomoc rząd centralny.
Mazón broni się przed zarzutami. Twierdzi, że skala powodzi była nie do przewidzenia. Dodaje, że jego administracja nie otrzymała odpowiednich ostrzeżeń z centrali.