Stawka nigdy nie była tak wysoka w postkomunistycznej historii Rumunii, gdy Rumuni głosowali w spolaryzowanych wyborach prezydenckich w niedzielę, w których centrysta Nicușor Dan zmierzył się z nacjonalistą George'em Simionem.
Według oficjalnych danych, przy ponad 99% lokali wyborczych, Dan prowadzi z wynikiem 53,9%, podczas gdy Simion pozostał w tyle z wynikiem 46,1%.
Simion w serwisie społecznościowym X napisał: "Będziemy kontynuować naszą walkę o wolność i nasze wielkie wartości wraz z innymi patriotami, suwerenistami i konserwatystami na całym świecie".
Ostateczne dane wyborcze wykazały frekwencję na poziomie 64%, co stanowi znaczny wzrost w porównaniu do pierwszej tury z 4 maja, w której 53% uprawnionych wyborców oddało głos. W głosowaniu wzięło udział około 1,64 miliona Rumunów przebywających za granicą, czyli około 660 000 więcej niż w pierwszej turze.
Kraj na wschodniej flance NATO wybrał prounijnego i pronatowskiego kandydata obalając przewagę Simiona w pierwszej turze.
Jednak trend głosowania w ostatnich godzinach może nadal wpływać na te prognozy, przygotowując grunt pod dramatyczną noc wyborczą w tym, co większość Rumunów postrzega jako najważniejsze głosowanie w swojej postkomunistycznej historii.
Socjolodzy z sondażu exit poll Avangarde zauważyli większą obecność wyborców w dużych miastach, które zazwyczaj faworyzują Dana, oraz mniejszy udział w głosowaniu na wsi i w mniejszych miastach, gdzie elektorat dużych partii nie ma swojego kandydata.
"To była bezprecedensowa mobilizacja i dlatego zwycięstwo należy do każdego z was. Do każdego Rumuna, który wziął udział w głosowaniu, zabrał głos i walczył o to, w co wierzy, o kraj, którego pragnie i w którym chce żyć. Od jutra zaczynamy odbudowywać Rumunię, zjednoczoną, uczciwą Rumunię, opartą na poszanowaniu prawa i wszystkich ludzi" - powiedział Dan w serwisie społecznościowym X:
W ostatnich godzinach głosowania rumuńskie ministerstwa spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i obrony potępiły to, co nazwały "rosyjską ingerencją", ostrzegając wyborców przed kampanią fałszywych wiadomości prowadzoną na Telegramie, TikToku i innych platformach mediów społecznościowych.
Rzecznik rumuńskiego MSZ Andrei Tarnea przekazał w niedzielę X, że "po raz kolejny widzimy wyraźne oznaki rosyjskiej ingerencji (...) w celu wpłynięcia na proces wyborczy".
"Można się było tego spodziewać" - dodał.
W skoordynowanym działaniu trzy ministerstwa ujawniły, że wideo opublikowane w niedzielę "fałszywie twierdzi, że francuskie oddziały w Rumunii potajemnie noszą mundury rumuńskiej żandarmerii, aby interweniować wewnętrznie".
Założyciel Telegramu Pavel Durov ujawnił, że odrzucił prośbę "zachodniego kraju", którego nazwy nie wymienił o "uciszenie" konserwatywnych głosów w Rumunii.
"Telegram nie ograniczy swobód rumuńskich użytkowników, ani nie zablokuje ich kanałów politycznych" - powiedział Durov.
Śledź relację na żywo Euronews Romania z powtórki wyborów prezydenckich tutaj.