Newsletter Biuletyny informacyjne Events Wydarzenia Podcasty Filmy Africanews
Loader
Śledź nas
Reklama

12 groszy, 44 sekundy, 50 kredytów. Historia pewnej zakupoholiczki [REPORTAŻ]

Klienci odwiedzają centrum handlowe w śródmieściu Warszawy, Polska, wtorek, 30 sierpnia 2011 roku.
Klienci odwiedzają centrum handlowe w śródmieściu Warszawy, Polska, wtorek, 30 sierpnia 2011 roku. Prawo autorskie  ALIK KEPLICZ/2011 AP
Prawo autorskie ALIK KEPLICZ/2011 AP
Przez Aleksandra Gałka-Reczko
Opublikowano dnia
Udostępnij
Udostępnij Close Button

Zorientowała się, że w jej szafie leży pięć par butów w oryginalnych pudełkach, które na stopach miała tylko podczas przymierzania. Zaczęła porządki. Wyjmowała kolejne ciuchy, buty, akcesoria, a wśród nich reklamówki z rzeczami, którym nawet nie odcięła metek. Nie pamiętała nawet, kiedy je kupiła.

Kolorowa ikonka aplikacji banku – klik. „Nowy wniosek” – klik. Na suwaku zaznacza kwotę: piętnaście tysięcy złotych. Wybiera wysokość raty – klik. Ubezpieczenie – klik. Wszystkie dane osobowe zasysają się z poprzednich akcji kredytowych. Klik. „Zaakceptuj warunki”. Klik. Czas stop! Na stoperze 0:44:97. Czterdzieści pięć sekund. Tyle czasu nad formularzem kredytowym spędza trzydziestoczteroletnia Natasza, menadżerka wyższego szczebla w jednej z warszawskich korporacji. Pochodzi z niewielkiego miasteczka na Podkarpaciu, które nazywa Pipidówą lub Pislandią, w nawiązaniu do politycznych preferencji tamtejszych wyborców.

Mówi, że gdy w grę wchodzi pożyczenie kwot znacznie wyższych niż piętnaście tysięcy, czas się wydłuża, emocje intensyfikują, musi pójść do oddziału banku.

– Zazwyczaj jestem umówiona z konkretnym doradcą w danej placówce. Wychodzi po mnie, idziemy do pokoiku i zaczyna się jazda!

Jedno z takich spotkań trwało blisko cztery godziny. Natasza postawiła ultimatum: ograniczyła wysokość raty, więc albo zejdą z prowizji, albo z oprocentowania. Stanowczo odmówiła też ubezpieczenia. Jeśli nie przystaliby na jej warunki, poszłaby do konkurencji. Przystali. Większość tego typu spotkań kończy się wezwaniem do niej menadżera oddziału.

Bardzo nie lubią, kiedy przychodzi. Bo, jak mówi, na kredytach zęby zjadła. Wie, na czym polega prowizja, oprocentowanie, co to jest RRSO, czy kredyt musi być ubezpieczony, ile naprawdę kosztuje i z czego bank jest w stanie zejść. Bo Natasza jest świadomą kredytobiorczynią. Miała już przynajmniej pięćdziesiąt kredytów.

Pierwszy wzięła na remont mieszkania – nie swojego, tylko swojej ówczesnej dziewczyny. Były w sobie zakochane, planowały, że będą ze sobą do końca życia.

­– Mówię do niej: „Stara, wyremontujmy sobie to pod siebie, żeby nam się tutaj dobrze mieszkało”. No i wtedy wzięłam taką pierwszą, niewielką.

Pożyczka gotówkowa na dwadzieścia tysięcy pomogła wymienić podłogę w salonie, odmalować ściany w przedpokoju i dwóch pokojach, kupić do nich nowe meble, telewizor oraz konsolę do gier wideo. Dołączyły do nich dwa boksery – w tym jeden o rzadkim, białym umaszczeniu.

– Wzięcie pożyczki jest łatwe i dlatego jest to takie trudne.

Nie zdążyła spłacić jeszcze pożyczki na remont, gdy zamarzyła o wakacjach. Był 2011 rok, zarabiała jakieś dwa i pół tysiąca miesięcznie. Żeby przyznać się partnerce, czekała na dogodny moment. Weszła do łazienki, gdy ta leżała w wannie. Bezbronna, ale odprężona. Natasza usiadła na krzesełku i rzuciła informację o świeżym kredycie na piętnaście tysięcy.

– Oczywiście trochę się na mnie zdenerwowała, ale zaczęłam tłumaczyć. Bo ja tłumaczyć samą siebie, przed kimkolwiek albo sobą, to potrafię świetnie!

Wizyta u weterynarza, u dentysty, stres w pracy. Wyjaśnienia brzmiały logicznie, pomogły opaść emocjom. Znalazła malutką miejscowość między Rzymem a Neapolem, niezbyt turystyczną, ale nad morzem. Zarezerwowała nocleg w pięknej kamienicy, przed wypadem kupiły sobie jeszcze trochę nowych ciuszków.

– To było takie dziesięć dni na grubo, nie żałowałyśmy sobie niczego. Makarony, pizze, desery, drinki. Zawsze miałam tak w związkach: pieniądze nie są moje czy twoje, tylko nasze. Nie ma znaczenia, czy ja wykładam tysiąc, a ty sto, mniejsza o to. Po prostu każdy daje tyle, ile jest w stanie.

Rzadko się kłóciły, dużo sobie dogadzały.

Natasza mówi o sobie, że jest „foodie”, smakoszem, dania nie tylko konsumuje, ale je celebruje, doświadcza ich – najczęściej w restauracjach. Siedzący tryb pracy i stres sprawiały, że po powrocie do domu jadła i leżała. Waga wskazywała już sto pięć kilogramów, gdy w odcinku lędźwiowo-krzyżowym, na poziomie L5-S1, zdiagnozowano u niej masywną przepuklinę krążka międzykręgowego.

Zwlekała z operacją, aż usłyszała od chirurga, że jeszcze trochę i skończy się poważnym niedowładem lewej nogi, przestanie ją czuć. Modliła się, żeby ją pokroili – jak najszybciej i koniecznie na NFZ. Nie przyszło jej jednak do głowy, by zaciągnąć kredyt i zoperować się w prywatnej klinice. Wywalczyła miejsce w klinice z gigantycznym prywatnym pokojem, dietą wegetariańską. Oczywiście na NFZ. Ale później trafiła na rehabilitanta, który – jej zdaniem – zniweczył efekt operacji. Ból wrócił. Nadszedł dzień, gdy dotarcie do toalety zajęło dwie godziny. Karetka przyjechała po czterech. Tym razem trafiła na oddział geriatrii publicznego szpitala.

– Tam zobaczyłam, jak wygląda życie ludzi, którzy muszą polegać wyłącznie na NFZ. To był dramat.

Zbliżały się jej trzydzieste urodziny. Planowała świętować je na Bali, ale w końcu spędziła je przykuta do łóżka. Rekonwalescencja trwała około roku. W tym czasie partnerka pomagała jej podnosić się z łóżka, myła, ubierała, robiła jedzenie, przygotowywała ją do snu. Nadal miały dwa duże, niesforne psy. Natasza nie zdołała wychodzić z nimi na spacer, nie można było też dopuścić, by na nią wskoczyły. Wysłały je więc do hotelu dla psów na trzy miesiące.

– To było zaprzyjaźnione miejsce, więc właścicielka policzyła dużo mniej. Ale nadal to była kupa pieniędzy, nie? No to co? No to, kurwa, kredycik!

Nie pamięta, ile wtedy wzięła. Na pewno więcej niż potrzebowała. Takie pożyczanie ponad potrzeby stało się zresztą nawykiem, regularną praktyką.

– Jak potrzebuję trzy, to biorę sześć. Jak potrzebuję dziesięć, to biorę trzydzieści. Nie ma w tym żadnej logiki.

Gdy wyczerpała się zdolność, szukała kolejnego banku. Tu pięć tysięcy, tam dziesięć. Ciągle nowe potrzeby, logicznie brzmiące uzasadnienia.

W pracy ją doceniali. Dostawała awanse, podwyżki. Robiąc zakupy płynnie przeszła z marek ze średniej półki na te z wysokiej. Zawsze lubiła drogie rzeczy. Czasami od znanych, czasami od niszowych projektantów. Zakupowe marzenia nawiedzały ją regularnie. I zawsze „na już”.

Raz tylko skorzystała z chwilówki. Spodobała jej się kurtka, na koncie nie miała wystarczającej kwoty. Każdy wniosek o kredyt konsumpcyjny był odrzucany. Dzieje się tak, gdy limit się wyczerpie albo okres między kolejnymi kredytami jest zbyt krótki. Kasa z chwilówki nadeszła natychmiast. Spłaciła ją w pierwszej kolejności i już później to się nigdy nie powtórzyło. Kredyty zaciągane w bankach wydają jej się bardziej cywilizowane, mniej stygmatyzujące. Kilka razy skorzystała też z BNPL-u (Buy Now Pay Later, czyli „kup teraz, zapłać później”).

Pewnego dnia Natasza zamarzyła o PlayStation 4. W mieszkaniu stało już, co prawda, PlayStation 3, ale właśnie wyszła gra na podstawie Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego i uznała, że dobrze byłoby przetestować ją na lepszym sprzęcie. Jeszcze tego samego dnia pojechała po pracy do sklepu i dokonała zakupu – na raty. „Trójka” wylądowała u siostrzeńców partnerki. Zbędne rzeczy, na przykład ciuchy, zazwyczaj oddawała za darmo, najczęściej koleżankom, czasami wrzucała do kontenerów Polskiego Czerwonego Krzyża.

W manii dobierania kolejnych kredytów zorientowała się, że w jej szafie leży pięć par butów w oryginalnych pudełkach, które na stopach miała tylko podczas przymierzania. Zaczęła porządki. Wyjmowała kolejne ciuchy, buty, akcesoria, a wśród nich reklamówki z rzeczami, którym nawet nie odcięła metek. Nie pamiętała nawet, kiedy je kupiła.

– Wstrząsnęło mną to. Wtedy zaczęłam dopuszczać myśl, że jestem uzależniona od zakupów.

Jej kredyty się „rolowały” – nowe kredyty spłacały poprzednie. Na początku 2021 roku, po prawie dziesięciu latach zaciągania pożyczek, długi Nataszy urosły do kwoty trzystu dziesięciu tysięcy. Znajomi pytali: na co tyle wzięła. A ona nie wiedziała.

Wiedziała za to, że niektórzy zaciągają takie kredyty na zakup mieszkania, a u niej były wyłącznie konsumpcyjne.

– Podczas pandemii weszłam w rośliny kolekcjonerskie, a nie są to rośliny, które kupisz w OBI czy Biedronce. Liść potrafi kosztować półtora tysiąca. Najdroższy, jaki miałam, był za tysiąc siedemset. Filodendron paraiso verde. Dziś już znacznie stracił na wartości.

Drogie sadzonki potrzebowały jeszcze lamp naświetlających, nawilżaczy, mierników wilgotności. „Zielona pasja” Nataszy kosztowała ją łącznie około trzydziestu pięciu tysięcy. Część tych pieniędzy udało odzyskać – droższe okazy odsprzedała kolejnym hobbystom. Kilka ulubionych zostawiła.

Zakupowe mikroeuforie poprzetykane były kryzysami. W firmie o kredytach nie wiedział nikt poza jej szefem, z którym koleguje się również prywatnie. Pozostali pewnie by nie przypuszczali. Nie wpadliby też na to, że rudowłosa, wymagająca przełożona zażywa środki psychotropowe i zmaga się ze stanami lękowymi. A odkąd schudła ponad czterdzieści kilogramów i wskoczyła w rozmiar trzydzieści osiem, ma samoocenę tak niską, jak nigdy dotąd.

Na zdrowiu psychicznym podupadła poważniej, gdy weszła w nowy związek.

– Zakochałam się jak nastolatka. Wiedziałam, że on ma żonę, ale i tak w to poszłam.

Mężczyzna rozwiódł się i stworzył związek z Nataszą. Rozmawiali o ślubie i dzieciach, snuli plany. Ale Natasza miała wyrzuty sumienia, bo była „tą drugą”, kochanką, która rozbiła małżeństwo. Nie pomagały pocieszenia jego przyjaciół, że to małżeństwo obumierało od lat. Dręczące myśli wracały coraz częściej i w końcu zaprowadziły ją do psychiatry. Związek nie przetrwał.

– Byliśmy z różnych światów. W mojej rodzinie nigdy niczego nie brakowało, w jego wiecznie nie było pieniędzy i do wszystkiego dochodził sam. Ciągle twierdził, że nie ma kasy. Nie mógł zrozumieć moich problemów z zakupoholizmem ani dlaczego gdy czegoś chcę, to muszę to mieć od razu, bo inaczej jestem wkurwiona. On był przyzwyczajony do tego, że musi poczekać, pozbierać, uskładać.

Stany lękowe pogłębiały kolejne kredyty. Im większe miała długi, tym więcej natrętnych myśli się pojawiało. „Nie mogę zmienić pracy, nie mogę podjąć żadnej dużej decyzji, nie mogę ryzykować, nie mogę zostać ani jednego miesiąca bez pensji”. Wypróbowała czterech terapeutów. Siadała naprzeciwko nich i dokładnie wiedziała, jakie słowa zaraz padną, jakie wnioski zostaną wysnute, jakie sugestie za moment dostanie. Z wykształcenia jest psycholożką kliniczną – o takich historiach jak jej własna, w podręcznikach akademickich czytała i na wykładach słyszała już nie raz.

Wie, że to uzależnienie behawioralne. Jej problemem nie są substancje chemiczne, takie jak narkotyki, nikotyna czy alkohol, tylko zachowanie. W jej przypadku zakupy. Tyle że zachowania potrafią zmieniać chemię w mózgu podobnie jak substancje. U Nataszy najbardziej satysfakcjonującym momentem było „węszenie”, krążenie po sklepie oraz odbieranie toreb z zakupami.

Pytam Nataszę o jej autodiagnozę, o jej „problem pierwotny”, jak nazywają go psychoterapeuci. Pada ten najczęstszy: niskie poczucie własnej wartości. Na pierwszy rzut oka nie powinna go mieć. Jest atrakcyjna, regularnie dostaje propozycje pracy, wie, że jej współpracownicy szanują ją, być może nawet się jej boją. Pochodzi z zamożnej rodziny. Na wymarzony kierunek dostała się bez problemu. A mimo to mniemanie o sobie ma złe. Zarzuca sobie braki w edukacji, dziwi się sukcesom i awansom. Skąd u niej taki brak wiary w siebie?

– Jest kilka wersji – odpowiada Natasza, jakby objaśniała hipotezy dotyczące jakiejś pacjentki, nie własne.

Od zawsze miała wrażenie, że nie dorasta bratu do pięt. Choć młodszy, od dziecka był ponadprzeciętnie inteligentny. Poślubił swoją wieloletnią gimnazjalną miłość, wrócił do rodzinnej miejscowości, zamieszkał z rodzicami i dziadkami w czteropokoleniowym domu i „podarował” rodzinie trójkę wnuków. Swoje życie ułożył od linijki. A ona? Trzydzieści cztery lata, bez męża ani dzieci, za to z „pierdyliardem” tatuaży i kredytów, pali papierosy i lubi pić piwo prosto z butelki, a do tego jest biseksualna. Powiedziała o tym rodzicom, gdy odczekała, aż uniezależni się od nich finansowo.

– To był dramat. Jak sobie układasz w głowie najgorsze scenariusze, które mogą się wydarzyć, to one właśnie się wydarzyły. Poza tym, że mnie nie wyrzucili z domu, bo przecież już tam nie mieszkałam.

Ojciec się rozpłakał. Nigdy wcześniej go takiego nie widziała. Rodzice Nataszy są wierzący, zaproponowali więc leczenie i egzorcyzmy. Znosiła to, bo myślała, że to ich sposób na oswojenie się z nowiną. Gdy trwało to pół roku, zapowiedziała, że więcej do domu przyjeżdżać nie będzie. Przykre uwagi ustały, ale od tej pory jej orientacja stała się tematem tabu. Dla rodziców Natasza była singielką.

Uciekła do stolicy. Tu się rozdwoiła – na Nataszę warszawską i podkarpacką. A to dwie różne dziewczyny. Na przykład ta druga niezależnie od pory roku ubrana jest od stóp do głów. Rajstopy i długie rękawy nosi nawet latem.

– Żeby nikt w miasteczku przez przypadek nie zobaczył tych moich tatuaży, nie?

Dziadkowie nie mają o nich pojęcia do tej pory. Rodzice wiedzą. Mamie obiecała, że twarz, szyję i przedramiona zostawi czyste.

Ostatnio odwiedziła córkę w stolicy, pierwszy raz po piętnastu latach. Dostała zaproszenie pod jednym warunkiem: że Natasza będzie mogła być sobą.

Tak mama poznała Nataszę warszawską, która golf i rajstopy zostawia w szafie, bo woli szorty i bluzkę na ramiączkach. Spacerowały po sklepach, kawiarniach, muzeach. Mama zauważyła, że nikogo nie oburza to, że jej córka ma wytatuowane nogi, plecy, ręce. Wtedy też Natasza po raz pierwszy w życiu zapaliła przy niej papierosa.

– Czułam się fatalnie, ale chciałam, żeby w pełni doświadczyła tego, jaka jest jej córka. Dostała full experience.

Po raz pierwszy porozmawiały szczerze o latach, kiedy prawie nie miały kontaktu, o słowach, które zraniły. Matka z przeszłości negowałaby, broniła się, stosowała zasłonę dymną. Tym razem pokornie wysłuchała, przeprosiła.

– To był fantastyczny weekend. Ona była wychowywana inaczej, mieszka w mniejszym mieście, wielu rzeczy nie rozumie. Ale próbuje. I tłumaczy dalej ojcu.

Od tamtej pory Natasza zaczęła odwiedzać rodzinny dom raz w miesiącu. Podczas jednej z wizyt matka poczuła, że coś jest nie tak, dociekała. Nataszy łatwiej było odbyć tę rozmowę przez telefon. Po powrocie do Warszawy powiedziała o wszystkich kredytach, o nieopanowanej słabości do zakupów, o lękach, o lekach psychotropowych. I chociaż powiedziała, że niczego od rodziców nie oczekuje, gdy ojciec dowiedział się o wszystkim, sprzedał część akcji. Natasza dostała od rodziców sto tysięcy.

– Od razu przelałam tę kasę na spłatę kredytów, bo wiedziałam, że jeśli będę miała taką sumę na koncie, to zaraz ją rozpierdolę. O nie, ja siebie znam zbyt dobrze!

Raty spadły o tysiąc złotych, ale nie to przyniosło jej największą ulgę. Odkąd rodzice wiedzą więcej, lepiej ją rozumieją. Dziesięć lat – właśnie tyle przed nimi ukrywała informację o kredytach. Ojciec utyskiwał: „Zarabiasz tyle i wiecznie nie masz pieniędzy!”. Dziś już wie, że przeszło połowę pensji Natasza przeznaczała wyłącznie na spłatę. Wszystko trzymała w ryzach, to znaczy arkuszu kalkulacyjnym: jaki bank, ile rat, ile do spłaty, podsumowanie. Nigdy nie miała żadnego opóźnienia. Opłacenie wszystkich rat to była wręcz cykliczna uroczystość. Mniejsze rangą, choć wciąż ważne, było opłacenie mieszkania i rachunków. Przed wsparciem rodziców i wynegocjowaniem należącej się od dwóch lat podwyżki na przeżycie zostawało jej nie więcej niż tysiąc dwieście złotych.

– Mam wrażenie, że mój ojciec zrozumiał, co robił źle i próbuje to naprawić. Tyle że potrafi to zrobić jedynie za pomocą pieniędzy.

Natasza wie, że to rodzice przyzwyczaili ją do pewnego standardu życia. Trudno jej było przestawić się na to, że jej nie stać. Nadal jej pomagają, gdy ma nagłe i większe wydatki. Ale wciąż sporo jest tych mniejszych, ale cyklicznych – pomaga byłej partnerce w utrzymaniu i leczeniu ich wspólnych psów, ma kota i gekona.

– Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wczoraj nie wzięłam kredytu – mówi, gdy rozmawiamy po raz pierwszy w 2022 roku. – Okazało się, że nadal nie wiadomo, co się dzieje z moim chorym psem. Zaczęłam się też przejmować tym, że nie mam wyników badań histopatologicznych mojego wyciętego pieprzyka. Bratowa do mnie zadzwoniła, żeby się zwierzyć ze swoich problemów. I się tak zestresowałam tym wszystkim, że poszłam na zakupy. No i co? Kupiłam sukienkę, bluzkę, dwa swetry.

– Będziesz w tym chodzić? – pytam.

– Tak. Tylko jeszcze muszę coś dokupić.

– Ile wydałaś?

– Trzy tysiące.

Pieniędzy na zakupy na Mokotowskiej wystarczyło, bo znów zaciągnęła więcej, niż potrzebowała. Tym razem piętnaście tysięcy, choć na główny cel, liposukcję, miała wydać około dziesięciu.

Dwanaście groszy – tyle najmniej zobaczyła na swoim koncie po zalogowaniu, choć zarzeka się, że przecież musiała mieć jakąś gotówkę w portfelu. I tak nieraz zdarzały się miesiące, kiedy po zakupowym cugu i stołowania się na mieście na jedzenie zostawało jej bardzo mało, a do dnia wypłaty jeszcze daleko. Wtedy przygotowuje dwuskładnikową ciecierzycę po bretońsku – na przygotowanie posiłku wydawała nie więcej niż dziesięć złotych.

Jadła to samo od poniedziałku do czwartku.

– I mogłabym jeść to nawet codziennie przez pięćdziesiąt dni, gdyby trzeba było. Daje energię, jest w miarę sycące. Smakuje mi. A ja nie jestem w stanie zjeść czegoś, co mi nie smakuje.

– A paznokcie? – zwracam uwagę na dopracowany, wyrazisty manicure na długich płytkach.

– Muszę je mieć. W krótkich palce mnie bolą, nie umiem pisać na klawiaturze, korzystać ze smartfona. Poza tym to mój znak rozpoznawczy.

– A gdybyś miała tak trudną sytuację finansową, że…

– …wolę nie zjeść. Ale pazury muszą być.

Spotykamy się ponownie dwa lata później. Natasza jest w zupełnie innym miejscu – dosłownie i metaforycznie. Poprzednie mieszkanie sprzedała. Za te pieniądze spłaciła wszystkie kredyty. To, co zostało, potraktowała jako wkład własny na zakup kolejnego – tym razem bliżej pracy. Dziś jedyny kredyt, jaki ma, to ten hipoteczny. Pomogli też rodzice. Ich relacja jest dziś znacznie lepsza. Gdy Natasza – już po godzinach – prowadzi jeszcze swoją służbową rozmowę, sięgam po jej rodzinne zdjęcie. Cztery pokolenia. Uśmiecha się z niego dziewczyna ubrana skromnie i „szczelnie” – Natasza Podkarpacka.

Ostatnio Natasza Warszawska bez zakupów wytrzymała sześć miesięcy. Pokazuje mi też swoją szafę – ciasno ułożone, ale uporządkowane, przeważnie kolorowe ubrania. które naprawdę nosi. Wie, co posiada. Raz na jakiś czas kupuje jakąś sztukę stworzoną przez polskich artystów.

Po mieszkaniu biega mały chihuahua. Natasza nie kupuje niczego dla siebie, ale psiaka rozpieszcza. Ostatnio ledwie powstrzymała się od zakupu dla swojego pupila płaszczyka marki Gucci za około trzy tysiące. Dalej czuje silny przymus kupowania, ale walczy. Spłata wszystkich długów konsumpcyjnych daje jej poczucie, że zaczęła od nowa.

*

Nie ma żadnych badań na temat tego, jak świadomość posiadania długów utrudnia proces leczenia zaburzeń behawioralnych. Co do zasady, niestabilność finansowa jest jednym z czynników ryzyka pogorszenia stanu psychicznego. Wynika to wprost z samego charakteru uzależnień takich jak zakupoholizm lub hazard.

Oprócz uzależnienia od zakupów to właśnie hazard należy do tych zaburzeń behawioralnych, które najczęściej prowadzą do zadłużenia. W tej samej grupie zaburzeń sklasyfikowanych przez WHO znalazły się też pracoholizm, seksoholizm, uzależnienie od internetu. Te zwykle nie kończą się jednak tarapatami finansowymi.

W Polsce zakupoholizm może dotyczyć 2,9 procent grupy osób w wieku piętnastu lat wzwyż – wynika z badań CBOS z 2024 roku[1]. Choć specjaliści uważają, że ten odsetek może być niedoszacowany i rozwojowy, bo dopiero uczymy się posiadać i kupować. W krajach o stabilnej gospodarce problem dotyczy około dwudziestu procent populacji.

– Problem z nałogami wszelakimi polega na tym, że one nie tylko szkodzą zdrowiu, relacjom międzyludzkim, ale po prostu najzwyczajniej w świecie kosztują – mówi Roman Pomianowski, psycholog, terapeuta uzależnionych i więźniów, a od 2010 roku także wspierający osoby zadłużone i ich bliskich.

Zaczęło się od tego, że podczas pracy z alkoholikami, narkomanami, hazardzistami i więźniami zaobserwował zjawisko, które nazwał „zadłużeniowym tsunami”.

– Człowiek wychodzi z więzienia czy odwyku cały naładowany nadzieją. Zna mechanizmy, naprawdę chce zerwać z nałogiem, zacząć nowe życie. A kto na niego czeka pod ośrodkiem? Rzadko rodzina, przyjaciele. Najczęściej, niestety, w pierwszej kolejności wierzyciele lub ich reprezentanci, czyli komornicy i windykatorzy. Pytają go: „Panie, gdzieś pan ten ostatni rok był? Bośmy nie mogli pana namierzyć, a pan ma u nas trzy sprawy”. A długi nie pomagają w osiąganiu kolejnych etapów „radosnego trzeźwienia”.

Pomianowski zauważył, że nie da się pomóc uzależnionemu wyjść na prostą bez nakłonienia go, by zaopiekował się również swoimi finansami. Mówi, że sporo jest analogii między stanem uzależnienia a zadłużenia. A może też uzależnienia od zadłużenia?

Kiedy zatem zwykły kredytobiorca staje się kredytoholikiem? Na przykład wtedy, gdy wieczorem rezygnuje z obejrzenia filmu, bo chętniej poświęci czas na przeszukanie ofert firm pożyczkowych. Gdy staje się mistrzem w wyszukiwaniu powodów i racjonalizowaniu wymówek. Gdy odczuwa przyjemne uniesienie, gdy składa podpis na umowie kredytowej i wpada w złość, gdy wniosek zostanie odrzucony. Takie obniżenie nastroju utrzymuje się przez okres posuchy, do momentu aż zdolność kredytowa szczęśliwie powróci. Wszystko oczywiście najczęściej trzyma w tajemnicy. Na pytania o liczbę kredytów i ich kwotę nie potrafi udzielić odpowiedzi.

Pomianowski dobrze zna te zachowania, choć sam nie jest fanem pojęcia „kredytoholizmu”. Nie tylko on: kredytoholizm to wciąż termin, który nieco zgrzyta i nie wszystkich przekonuje. Środowisko psychologów i specjalistów od uzależnień nie może zgodzić się co do tego, czy uzależnienie od kredytu jedynie współwystępuje z innymi uzależnieniami, czy już należy je rozpatrywać indywidualnie. Pomianowski nie uważa, że tłumaczenie chronicznego zadłużania nałogiem może komukolwiek służyć i przybliżać do rozwiązywania problemu – a terminy: „diagnoza”, „choroba”, „nałóg” stają się dodatkowym alibi w uciekaniu przed odpowiedzialnością. Otwierają też furtkę oszustom i manipulantom.

Psycholog przyznaje jednak, że dwa razy w karierze zdarzyło mu się przygotować wielostronicową ekspertyzę dla potrzeb sądu z rozpoznaniem „zadłużanie kompulsywne”. Wspomina jedną ze swoich pacjentek – pięćdziesięciolatkę na wysokim stanowisku administracyjnym, zarządzającą rocznym budżetem przekraczającym pięćdziesiąt milionów złotych. Po raz pierwszy kredyt zaciągnęła w 1991 roku, a zobowiązania regularnie spłacała. Tąpnięcie w finansach zbiegło się w czasie z rozpadem jej związku. Na początku pożyczała, bo miała nadzieję na powrót partnera, potem pożyczała, by regulować emocje i wyciszać stany lękowe. W pracy była profesjonalna, znajomi uznawali ją za osobę zaradną, ale w samotności borykała się z bezsennością, brakiem apetytu i czarnymi myślami. Natura perfekcjonistki nie pozwoliła jej prosić o pomoc, odizolowała się i walczyła z problemem w pojedynkę. Przełom nastąpił, gdy poprosiła o pomoc zaufaną osobę z rodziny, którą także wplątała w spiralę zadłużenia, prosząc o zaciąnięcie kredytu w jej imieniu. Dopiero wtedy zgłosiła się do psychologa i psychiatry, który wsparł ją leczeniem farmakologicznym. W ciągu piętnastu lat zaciągnęła pożyczki w czterdziestu siedmiu bankach i instytucjach parabankowych. Jej pierwotny dług urósł dziewiętnastokrotnie: pożyczyła pięćdziesiąt tysięcy, miała oddać dziewięćset pięćdziesiąt.

Pomianowski: – Ta kobieta za ten milion kilkadziesiąt razy kupiła sobie chwilę spokoju.

Psycholog dziś rozumie, co stoi za tym, wydawałoby się, nielogicznymi wyborami. I wcale nie tłumaczy ich kredytoholizmem.

Zanim „zaopiekował się” zadłużonymi, przez kilka dekad pracował jako psycholog w służbie penitencjarnej. W tym czasie zetknął się z koncepcją, która – jak mówi – ukształtowała jego „światopogląd zawodowy” i wyznaczyła kierunek zainteresowań. Chodzi o teorię wyuczonej bezradności, którą w latach siedemdziesiątych XX wieku opisał amerykański psycholog Martin E. P. Seligman. Razem ze Stevenem F. Maierem przeprowadzili eksperyment na osiemnastu psach rasy beagle oraz piętnastu psach o rasie mieszanej. . Pierwsza grupa czworonogów była przypięta do uprzęży wysyłającej losowe wstrząsy. Mogły je zatrzymać, naciskając panel nosem. Druga grupa otrzymywała w tym samym czasie identyczne wstrząsy, choć nie miała żadnej możliwości ich przerwania. Pies z drugiej grupy mógł liczyć jedynie na reakcję sparowanego z nim psa z pierwszej grupy. Była jeszcze trzecia grupa, kontrolna, która nie otrzymywała żadnych wstrząsów. Po dobie wszystkie psy zostały uwolnione z uprzęży i umieszczone w specjalnej skrzyni przedzielonej na dwie części niską barierką. Podłoga była elektrycznie naładowana tylko po jednej stronie barierki. Żeby uniknąć wstrząsu, wystarczyło, by pies przeskoczył na jej drugą stronę. Okazało się, że większość psów z drugiej grupy – tej, która nie mogła kontrolować wstrząsów – nie próbowała nawet uciekać. Leżały i biernie znosiły ból. „Nauczyły się” bezradności. Godziły się ze swoim losem, choć – tak jak psy z pierwszej i trzeciej grupy – z łatwością mogły go odmienić. Wnioski badania wykorzystano później do wyjaśnienia mechanizmów depresji u ludzi. Kiedy człowiek wielokrotnie doświadcza sytuacji, w których jego starania nie przynoszą rezultatu, może rozwijać podobną „wyuczoną bezradność”, przejawiającą się biernością, poczuciem beznadziei, brakiem motywacji do zmian. Człowiek przestaje myśleć elastycznie – jakby „zakleszczał się” w jednym sposobie działania, nawet jeśli ten wyraźnie mu szkodzi. To tak, jakby ktoś ciągle wpadał w tę samą dziurę w chodniku, choć mógłby ją po prostu obejść. Do tego dochodzą silne emocje – najpierw zwykle pojawia się strach i panika, które później przechodzą w poczucie, że „już nic się nie da zrobić”.

Roman Pomianowski syndrom wyuczonej bezradności zaobserwował też u więźniów.

– Pracowałem z recydywistami, uzależnionymi i zaburzonymi psychicznie. Obserwowałem paradoks, którego na zdrowy rozum nie da się wytłumaczyć. W więzieniu facet funkcjonuje rewelacyjnie: pomysłowy, kreatywny, kombinuje. Myśmy znajdowali własnoręcznie zrobione radyjko tranzystorowe w celi! Wyćwiczony skazany wie, jak się odezwać do funkcjonariusza, jak do kolegi z celi. W więzieniu funkcjonuje jak w zegarku, wychodzi na wolność i… jakaś czarna magia. Na wolności nagle nie jest w stanie się dogadać z pracodawcą, kuratorem, załatwić najprostszej rzeczy.

Po latach doświadczenia w „penitencjarce” Pomianowskiemu wpadły w ręce badania BIG Info Monitor, z których wynikało, że przeszło półtora miliona Polaków jest niewypłacalnych[2]. „To jest przecież właśnie wyuczona bezradność!” – pomyślał. Dłużnik traci kontrolę nad własnym życiem, doświadcza myślowej pustki, powiela najlepiej poznany algorytm: zaciąga kolejną pożyczkę.

W przypadku zadłużonego wyuczona bezradność objawia się tym, że dłużnik albo całkowicie się poddaje i przestaje działać, albo dalej się zadłuża, próbując „zasypać” stare długi nowymi. Odcina się od informacji na temat długów – przestaje odbierać telefony, nie otwiera pism od wierzycieli, unika rozmów o finansach.

„Jak potrzebuję trzy, to biorę sześć” – opisywała swój schemat działania Natasza. A przecież musiała doskonale wiedzieć, że większe kwoty tylko pogłębią jej problem. Ten cykl mógł się powtórzyć kilkadziesiąt razy. Wybierała zachowania, które się dotychczas sprawdzały, które dobrze znała. Były jak standardowe procedury operacyjne wprowadzane w kryzysie. Tyle że rozwiązanie przynosiły tylko na chwilę, a kryzys pogłębiały. Czy nie brzmi to znajomo? Psycholog i psychoterapeuta Jerzy Mellibruda w latach osiemdziesiątych XX wieku opisał trzy mechanizmy psychologiczne, które występują u alkoholików – a Roman Pomianowski z kolei zauważył, że rozpoznać je można także u dłużników. Pierwszy to mechanizm nałogowego regulowania uczuć, czyli używania alkoholu – lub pożyczek – do poprawienia samopoczucia, a potem też do likwidowania negatywnych skutków takiego działania: czyli klin na kaca lub pożyczka na spłacanie pożyczki. Drugi mechanizm to racjonalizacja, czyli system iluzji i zaprzeczenia, który w obu przypadkach wcale nie służy do tłumaczenia się przed innymi, tylko przed samym sobą. Nie bez powodu zarówno w długi, jak i nałogi wpadają także tak zwane osoby wysokofunkcjonujące – takie, które mają nieprawdopodobną biegłość w kojarzeniu, tłumaczeniu, tworzeniu fantazji i iluzji. Trzeci to mechanizm rozpraszania i rozdwajania ego. Każdy człowiek ma wręcz fizjologiczną potrzebę sprawowania kontroli i poczucia sprawstwa. Dopóki ma tę kontrolę, czuje się bezpiecznie, ma poczucie satysfakcji, sukcesu. Gdy ją tracimy, zaczynamy robić rzeczy, których wcześniej byśmy się wstydzili – okłamujemy bliskich, unikamy wierzycieli. Nawet próby zaprzeczania sytuacji nie pomagają, bo rzeczywistość i tak w końcu dopada wszystkich – w postaci pisma z sądu czy wizyty komornika. Im trudniejsza jest sytuacja, tym większy bywa opór przed przyznaniem się do porażki i przyjęciem pomocy. Szczególnie trudno mają ci, którzy budują swoją tożsamość na sukcesie finansowym. Dla nich przyznanie się do problemów z długami to osobista klęska.

Roman Pomianowski za Martinem Seligmanem pociesza, że skoro bezradność jest wyuczona, to można jej się oduczyć. Amerykański psycholog twierdził, że można jej zapobiegać poprzez odpowiednie strategie poznawcze i behawioralne, a „oduczać” dzięki systematycznemu doświadczaniu sukcesu i odzyskiwaniu kontroli. To ważne w procesie tak zwanego oddłużenia. Bo nie chodzi tylko o to, by pokonać dług, ale i „zabić” w sobie dłużnika – ze wszelkimi skłonnościami do zaciągania.

– Chęć zmiany musi wyjść jednak od zainteresowanego. Wyciąganie dłużnika z kłopotów na siłę i różne postawy nadopiekuńcze wywołają skutek odwrotny: utwierdzą go w bezradności – mówi Pomianowski. – Nie spłacimy za ciebie długów, nie mamy magicznej różdżki, ale mamy za to drabinę.

Jak mówi psycholog, każda drabina ma dwie nogi. Pierwsza, to cała oferta pomocy profesjonalnej: terapia, szkolenia, usługi prawnika, doradcy finansowego lub restrukturyzacyjnego, mediatora, ale też samodzielne studiowanie literatury. Druga noga to wsparcie nieprofesjonalne, oparte na relacjach emocjonalnych (np. naturalnych, rodzinnych czy przyjacielskich), podobieństwie doświadczeń życiowych (jak we wspólnotach pomocowych typu Dłużnicy Anonimowi).

Dla Nataszy jednym ze szczebli drabiny mogła być szczera rozmowa z rodzicami, którzy wsparli ją, co prawda, ale nie spłacili całego zadłużenia. Kolejne kroki należały do niej – decyzja o sprzedaży mieszkania, z której pokryłaby długi, terapia, zerwanie z pożyczaniem.

Roman Pomianowski wyjaśnia, że nie chodzi o to, by dłużnika zostawiać samego sobie, ale też oprzeć się pokusie wyręczania. Można mu pomóc w budowaniu indywidualnego planu spłaty, uczyć budżetowania i zarządzania zadłużeniem. Chodzi o to, by krok po kroku zadłużony przejmował kontrolę nad finansami. Skuteczne wychodzenie z zadłużenia to przejście od bezradności do sprawczości, od bierności do aktywnego działania.

W latach osiemdziesiątych Martin Seligman wraz ze współpracownikami zrewidował teorię wyuczonej bezradności. Naukowcy zaobserwowali, że znaczenie ma również to, jak ludzie objaśniają sobie przyczyny porażek w swoim życiu[3]. Bardziej narażeni na rozwój wyuczonej bezradności i depresji są ci, którzy interpretują je jako trwałe – „już zawsze tak będzie!” – globalne – „to wpływa na wszystkie aspekty mojego życia” – i wewnętrzne – „to moja wina”. Pozwoliło to lepiej wytłumaczyć, dlaczego jedni w kryzysach popadają w bezradność, a inni zachowują motywację i optymizm. Optymizm, którego – według Seligmana – także można się nauczyć.

[1] J. Moskalewicz, B. Badora, M. Feliksiak i in., Oszacowanie Rozpowszechnienia Oraz Identyfikacja Czynników Ryzyka I Czynników Chroniących Hazardu I Innych Uzależnień Behawioralnych – Edycja 2023/2024, Krajowe Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, https://kcpu.gov.pl/wp-content/uploads/2024/01/Hazard_2024_raport_FIN_wersja-poprawiona2-1.pdf

[2] Dziś ta liczba jest już znacznie większa: według danych BIG Info Monitor w 2024 roku powiększyła się o ponad milion osób i sięga już 2,7 miliona.

[3] Kryje się za tym teoria atrybucji, czyli koncepcja psychologiczna dotycząca tego, jak ludzie wyjaśniają sobie przyczyny różnych wydarzeń - zarówno sukcesów, jak i porażek.

Reportaż pochodzi z książki "Dług. Reportaże spod kreski" Aleksandry Gałki-Reczko wydanej nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Przejdź do skrótów dostępności
Udostępnij

Czytaj Więcej

Zakupy pierwszej potrzeby: oto kraje z największymi niedoborami

Uzależnienie od ekranu w Europie: Jak chronimy nieletnich?

U nich drogo, więc Belgowie jadą na zakupy do Francji