„Można było w inny sposób zaakcentować wobec Kremla i Mińska nasze stanowisko" - w rozmowie z Euronews zamknięcie polsko-białoruskiej granicy komentuje były polski minister gospodarki Janusz Piechociński.
Jak w rozmowie z Euronews przyznaje Janusz Piechociński, były polski minister gospodarki, polityczna decyzja dotycząca zamknięcia granicy polsko-białoruskiej po rosyjskich prowokacjach dronowych przed ćwiczeniami Zapad 2025, mogła być lepiej przeanalizowana i będzie miała swoje konsekwencje.
„Ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo sięgnęli do analityków, którzy powiedzieli: bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. No dobra, tylko 30 drewnianych czy innych dronów nad Polską nie powinno skutkować tego typu decyzjami, bo inaczej będziemy zakładnikami tego, co robi nasz rywal" - komentuje.
Zdaniem Janusza Piechocińskiego, niepotrzebnie mówi się w przestrzeni publicznej o „wywieraniu presji" przez Polskę, bo to "niepotrzebnie psuje klimat". W jego opinii, można było w inny sposób zaakcentować wobec Kremla i Mińska stanowisko Polski.
„Bez podważania istotnej roli korytarza jako najważniejszego kolejowego Polski, jako hubu, wejścia Azji do Unii Europejskiej. (...) Wielu spedytorów logistyków, nie tylko z Chin, słysząc, że kanał przez Chiny, Kazachstan, Rosję, Białoruś, Polskę jest niedrożny, to zaczęło szukać alternatyw. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że rozpoczęcie na skalę dotąd niespotykaną poszukiwanie alternatyw będzie biło w nasze [polskie] dochody z granicy" - mówi.
Podkreślił, że w zeszłym roku 90% pociągów z Chin wjeżdżało do Unii Europejskiej przez terminal w Małaszewiczach na granicy polsko-białoruskiej. Odniósł się też do możliwych konsekwencji polskich działań dla Rosji.
„Rosja podjęła i tak wcześniej decyzje - czego niestety polscy politycy i odpowiedzialni za bezpieczeństwo nie analizowali - o tym, żeby poprzez obniżenie stawek taryfy dostępu do torów kierować maksymalną ilość pociągów z Azji do portów bałtyckich Rosji. I to się toczy równolegle. To się dzieje na poziomie operacyjnym. Ta rywalizacja trwa" - komentuje były minister gospodarki.
Nowy Jedwabny Szlak. Alternatywy dla szlaku przez Polskę
Jak mówi ekspert, Polska może zostać ominięta na szlaku ze Wschodu i to już się zdarzało. „To jest postawa Litwy. Kiedy my wprowadzaliśmy utrudnienia na granicach z Białorusią, Litwa usprawniła działanie służb [na granicy]. W związku z tym po wybuchu wojny w Ukrainie, a nawet wcześniej, tiry z Azji Centralnej wolały jechać 500 kilometrów dalej, na Litwę, bo tam odprawy graniczne i celne były szybsze".
Piechociński podkreśla też, że do szlaku tranzytowego w regionie Morza Kaspijskiego wszedł kapitał amerykański; potęgą transportową na euroazjatyckiej szlakach chce być także Turcja, która buduje stosowne korytarze; istnieje współpraca pomiędzy Chinami a Uzbekistanem i Kirgistanem; istnieje możliwość wykorzystania Afganistanu.
„W tej chwili trwają prace na poziomie inwestycji 27 mld dolarów. Tylko trzeba pamiętać o tym, bo może ta kwota nie robi takiego wrażenia, że 1 miliard ma od 6 do 8 razy większą siłę nabywczą, kiedy jest wydawany w Uzbekistanie, Kirgistanie czy Tadżykistanie" - zauważa.
Były minister gospodarki radzi przeanalizować, kto był obecny między innymi na spotkaniu Szanghajskim Organizacji Współpracy Gospodarczej.
„Tam pojawili się wszyscy liczący się prezydenci, był premier [Indii] Modi, on także ma pomysł na nowy korytarz. Mimo napięć pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, Izraelem i niektórymi krajami Zatoki, trwają dyskusje nad korytarzem z wykorzystaniem powierzchni Iranu. Tu w sposób szczególny Turcja w ramach Organizacji Narodów i państw tureckich przygotowuje te rozwiązania"
„Bardzo jest to skomplikowane i szkoda, że nasza [polska] decyzja nie była poprzedzona dużo głębszą analizą. I druga kwestia, że dopuściliśmy do tego, że w przestrzeni dyskusji publicznej pojawiły się wnioski sensu stricto polityczne, które wcale w przyszłości plusów nam nie robią" - podsumował Piechociński.