Kim Shin-jo brał udział w nieudanej próbie zamachu na Park Chung-hee w 1968 roku. Później został chrześcijańskim pastorem w Korei Południowej.
Były północnokoreański komandos, który brał udział w nieudanym zamachu na ówczesnego prezydenta Korei Południowej w 1968 roku, zmarł w wieku 82 lat.
Kim Shin-jo, jedyny Północnokoreańczyk schwytany żywcem przez służby z Południa zasłynął powiedzeniem, że on i jego koledzy przybyli "poderżnąć gardło" Park Chung-hee, autorytarnemu przywódcy Korei Południowej.
Kim który został ułaskawiony przez Seul i odnalazł się na nowo jako chrześcijański pastor na Południu.
Jak podał kościół Sungrak w Seulu, były komandos zmarł w domu opieki "ze starości".
W styczniu 1968 roku Kimowi i trzydziestu innym północnokoreańskim żołnierzom udało się przekroczyć silnie zmilitaryzowaną granicę między obiema Koreami. Następnie dotarli w pobliże pałacu prezydenckiego.
Wszyscy z wyjątkiem kilku północnokoreańskich komandosów zginęli w serii walk z siłami Korei Południowej w ciągu dwóch tygodni.
Uważa się, że jeden lub dwóch ocalałych przedostało się z powrotem na Północ, ale Kim był jedyną osobą, która się poddała.
Próba zamachu miała miejsce w szczytowym momencie zimnowojennej rywalizacji między dwoma krajami, około piętnaście lat po podziale na wspierane przez Stany Zjednoczone Południe i wspieraną przez ZSRR Północ.
Po śmiałym północnokoreańskim zamachu rząd Parka Chung-hee wprowadził szkolenie wojskowe w szkołach i system identyfikacji mieszkańców, który obowiązuje do dziś.
Kim twierdził, że został ułaskawiony, ponieważ nie wystrzelił żadnej kuli podczas wymiany ognia.
Po wyrzeczeniu się komunizmu, były żołnierz Pjongjangu podróżował po Korei Południowej, wygłaszając przemówienia krytyczne wobec życia na Północy.
Później dowiedział się od północnokoreańskich uciekinierów, że jego rodzice zostali straceni.
Były komandos powiedział, że atak z 1968 roku został zarządzony przez Kim Ir Sena, dziadka obecnego przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una.
"Wcześniej nie wiedziałem, dlaczego Kim ir Sen chciał zabić prezydenta Parka" - powiedział Kim Shin-jo w wywiadzie dla południowokoreańskiego dziennika JoongAng Ilbo w 2009 roku. "Ale poznałem powód, gdy spędziłem tu trochę czasu. Kim musiał obawiać się, że biedny kraj, taki jak Korea Południowa, stanie się bogaty" - dodał.
Kim Shin-jo przeżył swoją żonę, którą poznał po przesiedleniu się do Korei Południowej, oraz syna i córkę.