Użycie samolotu F-35 do zestrzeliwania dronów pokazuje, że Polska nie jest jeszcze gotowa – ocenia generał broni rez. Jarosław Gromadziński w rozmowie z Euronews. Były dowódca Eurokorpusu uważa, że zdaliśmy test reakcji na rosyjskie prowokacje, ale prawdziwy egzamin czeka również sojuszników NATO.
W nocy z 9 na 10 września polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona m.in. przez rosyjskie drony typu Shahed.
Według premiera Donalda Tuska, odnotowano przynajmniej 19 naruszeń, jednak jak zapewniał - wraz z prezydentem RP Karolem Nawrockim oraz ministrem obrony narodowej Władysławem Kosiniak-Kamyszem - "wszelkie procedury zadziałały prawidłowo". Szef rządu ocenił również, że Polska nigdy nie była bliżej otwartego konfliktu od czasów II wojny światowej
Incydent zbiegł się z rosyjsko-białoruskimi ćwiczeniami wojskowymi Zapad 2025, które odbywają się w bezpośrednim sąsiedztwie polskiej granicy. To pierwsza tak masowa próba testowania polskiej obrony powietrznej od początku wojny w Ukrainie.
"To było połączone działanie hybrydowe"
Generał broni rezerwy Jarosław Gromadziński, który obserwował rozwój sytuacji w czasie rzeczywistym (w nocy z wtorku na środę), zauważył charakterystyczny element tej operacji – koordynację ataków fizycznych z kampanią dezinformacyjną.
"Nie spałem całą noc. Od 2.00 było duże nasilenie dezinformacji różnych trolli rozsiewających informacje, że drony rzekomo dotarły już pod Ciechanów (red. 97 km od Warszawy). To było ewidentnie połączone działanie hybrydowe: uderzenie Shahedów oraz działalność w mediach" – wyjaśnia były dowódca Eurokorpusu.
Jego zdaniem jest to dowód na to, że akcja miała wyraźnie prowokacyjny charakter – Rosjanie testowali polskie zdolności reakcyjne i czasy odpowiedzi. "To się wygasiło nad ranem, co oznacza, że nasze służby zaczęły przeciwdziałać. To był duży test naszych możliwości" – dodaje w rozmowie z Euronews.
Czy Polska zdała ten test?
Generał, co do zasady, pozytywnie ocenia polską reakcję, szczególnie odważną decyzję o zamknięciu przestrzeni powietrznej dla ruchu cywilnego i użyciu sił NATO.
"Wspieram całym sercem decyzję o wpuszczeniu samolotów wojskowych, które wyeliminowały zagrożenie. Najważniejsze, że to nie były tylko nasze samoloty, ale sojusznicze, bazujące w Polsce w ramach dyżuru. To pokazało siłę NATO" – podkreśla Gromadziński.
Nie to, zdaniem wojskowego, jest obecnie najistotniejsze.
"Dla mnie nie jest ważne, że zniszczyliśmy te drony – to powinniśmy zrobić bezapelacyjnie. Zgoda. Teraz jednak najważniejsze jest to, co zrobi polska dyplomacja i sojusznicy" – ostrzega w rozmowie z Euronews. - Bez stanowczej odpowiedzi całego Sojuszu "to rozzuchwali stronę rosyjską i będziemy mieli drony częściej i głębiej w naszym kraju".
Milczenie Waszyngtonu "drażni uszy"
O ile ambasador USA przy NATO Matthew Whitaker zapewnił o gotowości do obrony "każdego cala terytorium NATO", o tyle Biały Dom, Departament Stanu i Pentagon milczą w sprawie naruszeń. Były ambasador Polski w USA Marek Magierowski w opinii dla Wirtualnej Polski, nazwał to "ciszą drażniącą uszy".
Generał Gromadziński oczekuje skoordynowanej reakcji. "Sojusznicy muszą wszystko uzgodnić w kuluarach, a później jednym głosem wydać oświadczenie. Tu jest siła naszej dyplomacji – czy przekonamy wszystkich, zwłaszcza USA, do radykalnej odpowiedzi" – mówi ekspert.
Chodzi nie tyle jedynie o działania militarne, ale o "zwiększenie sankcji, blokad, może zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Kaliningradem czy konsekwencje dla państw współpracujących z Rosją. Tu się robi cały pakiet działań" - mówi rozmówca Euronews.
"Strzelanie z armaty do muchy"
Krytyczną ocenę użycia najnowocześniejszych myśliwców do walki z dronami wyraził były dowódca wojsk lądowych USA w Europie, generał Ben Hodges. "NATO/USEUCOM musi przeprowadzić od dawna potrzebne ćwiczenia obrony powietrznej na całym teatrze działań. Używanie F-35 i F-22 przeciwko dronom pokazuje, że nie jesteśmy jeszcze przygotowani" – napisał na platformie X.
Generał Gromadziński w pełni się z tym zgadza. "To strzelanie z armaty do muchy. Powinniśmy zbudować wielowarstwowy system obrony przeciwlotniczej, który na najniższym pułapie uwzględnia zarówno systemy kinetyczne, jak i zagłuszające" – wyjaśnia.
Ważna jest znajomość charakterystyki dronów, a zatem: analiza prędkości, trajektorii lotu, zasięgu i manewrowości, jest kluczowa dla skutecznej obrony. "Dronów nie można tylko zagłuszać, niezbędne jest też kinetyczna eliminacja".
Luka w systemie obrony
Problem z obroną przed dronami ujawnił się już dwa lata temu, gdy Ukraina zaczęła masowo ich używać. "Wszystkie kraje odkryły, że mają lukę w tej niższej warstwie obrony. Dlatego dziś użyto samolotów, choć nie mieliśmy wyjścia" – przyznaje gen. Gromadziński.
"W idealnych warunkach powinniśmy mieć wzdłuż granicy rozlokowane elementy rozpoznawcze na wszystkich poziomach. Wysoki pułap rakietowy to planujemy, średni mamy, ale zgubiliśmy ten najniższy" – diagnozuje ekspert.
Jego zdaniem kluczowa będzie integracja systemów.
"Ten wyższy pułap rakietowy jest bardziej skomplikowany i my to od razu zaplanowaliśmy w budowie naszego systemu wielowarstwowego, ale zgubiliśmy ten najniższy poziom. Dzisiaj na prędce trzeba budować system rozpoznania walki antydronowej na tym najniższym poziomie. On musi być jednak zintegrowany z tym głównym systemem, żeby następowała identyfikacja celu i tak zwany targeting i wskazywanie, jaki cel, jakim środkiem niszczymy".
Brak strategicznej komunikacji
Generał Gromadziński apeluje, by w tym napięciu i lęku zaufać ekspertom, a nie internetowym influencerom. Obnaża też kolejne zaległości w strukturze obronnościowej kraju i kolejny problem – chaos informacyjny podczas kryzysu.
"Nie mamy czegoś takiego jak STRATCOM, czyli strategicznej komunikacji na poziomie rządu. Dzisiaj jakiś lokalny posterunek policji podawał informacje o znalezieniu drona. Nie powinno takich rzeczy być" – krytykuje. - "Powinna być scentralizowana informacja, aby uniknąć fake newsów. Obywatel powinien wiedzieć, że tylko z tego źródła czerpie informacje. To jest wojna informacyjna, w której Rosja jest naprawdę dobra".