Prezydent elekt Donald Trump przyleciał do Waszyngtonu na swoją drugą inaugurację. Lot z Florydy oznaczono jako Specjalną Misję Powietrzną 47 (Special Air Mission 47), nawiązując do jego pozycji jako 47. prezydenta USA.
Obchody powrotu Trumpa do władzy rozpoczęły się w sobotę wieczorem pokazem sztucznych ogni w jego Trump National Golf Club w Sterling w stanie Wirginia, około 48 kilometrów od Waszyngtonu.
Ze względu na mroźną pogodę w stolicy, organizatorzy zdecydowali o przeniesieniu uroczystości do wnętrza budynków, choć tradycyjnie zaprzysiężenie prezydenta i wiceprezydenta odbywa się na schodach Kapitolu.
Będzie to pierwszy raz od czasu zaprzysiężenia prezydenta Ronalda Reagana w 1985 roku na drugą kadencję, kiedy ceremonia zostanie przeniesiona do wnętrza budynku.
"Myślę, że podjęliśmy właściwą decyzję. Będzie nam teraz bardzo wygodnie" - powiedział Trump w sobotnim wywiadzie telefonicznym dla NBC News.
Trump przybył z Florydy wraz z żoną Melanią Trump i ich synem Barronem na pokładzie amerykańskiego samolotu wojskowego C-32 podczas lotu nazwanego Special Air Mission 47, co było ukłonem w stronę Trumpa, który został 47. prezydentem.
Jest to uprzejmość, która tradycyjnie jest rozszerzana przez odchodzącą administrację na nadchodzącą.
Trump nie udostępnił rządowego samolotu prezydentowi Joe Bidenowi przed swoją inauguracją w 2021 roku. Demokrata przyleciał do Waszyngtonu prywatnie wyczarterowanym samolotem.
Obiecane deportacje
W tym samym wywiadzie dla NBC News Trump potwierdził, że jego administracja rozpocznie wysiłki "bardzo wcześnie, bardzo szybko", aby spełnić obietnicę kampanii dotyczącą masowych deportacji migrantów mieszkających w USA bez legalnego pozwolenia.
"Cóż, to musi się wydarzyć, a jeśli tak się nie stanie, nie będziemy już mieć kraju" - powiedział Trump, który odmówił podania miejsca rozpoczęcia operacji deportacyjnych.
Trump opuścił urząd w 2021 r. w atmosferze kontrowersji, po tym jak jego odmowa uznania zwycięstwa Joe Bidena doprowadziła do zamieszek na Kapitolu. Następnie, wbrew tradycji, nie stawił sie na inauguracji Bidena.
Biden zgodnie z demokratyczną tradycją powita Trumpa w Białym Domu i będzie mu towarzyszył w drodze na Kapitol przed zaprzysiężeniem.
Osiem lat temu, podczas pierwszej inauguracji, Trump - biznesmen i gwiazda telewizji - wkroczył do Waszyngtonu jako polityczny outsider łamiący dotychczasowe konwencje. Jego zaprzysiężenie wywołało masowe protesty i zamieszki.
Tym razem Trump zapowiedział w wywiadzie dla NBC, że w swoim przemówieniu inauguracyjnym będzie nawiązywał do "jedności, sile i sprawiedliwości".
Marsz Ludu
Ale jeszcze zanim Trump przybył do Waszyngtonu, podnoszona przez niego kwestia jedności stała pod znakiem zapytania. Na ulice wyszli sprzeciwiający mu się protestujący - głównie kobiety. Wszystko po to, by bronić praw kobiet, którym według nich zagraża nadchodząca administracja.
"Po prostu nie chciałam siedzieć w domu i denerwować się przed telewizorem" - powiedziała jedna z uczestniczek, Melody Hamoud. - "Chciałam poczuć, że nasz ruch wciąż ma energię i być wśród innych, którzy czują to samo."
Tegoroczny Marsz Ludu, znany niegdyś pod nazwą Marszu Kobiet, poruszał kwestie feminizmu, sprawiedliwości rasowej i przeciwdziałania militaryzacji. Zakończyły go dyskusje prowadzone przez organizacje działające na rzecz sprawiedliwości społecznej.
Marsz Ludu, znany wcześniej jako Marsz Kobiet, organizowany jest corocznie od 2017 roku. Pierwsza edycja odbyła się po zwycięstwie wyborczym Trumpa nad Hillary Clinton w 2016 roku. Zgromadził wtedy rekordową liczbę 500 tysięcy uczestników, stając się jednym z największych protestów w historii Stanów Zjednoczonych.
W tym roku spodziewana jest niższa frekwencja - około jednej dziesiątej pierwszego marszu. Wydarzenie odbywa się w atmosferze refleksji. Wielu wyborców zmaga się z uczuciem wyczerpania, rozczarowania i przygnębienia po przegranej Kamali Harris w wyborach.
"Jestem tutaj, by świat wiedział, że mimmo wszystko większość Amerykanów nie popiera tej administracji. Ważne jest, aby nasz głos był nadal słyszalny" - powiedziała uczestniczka marszu, Jill Parrish.