4 marca Sąd Najwyższy wydał przełomowe dla osób transpłciowych orzeczenie, w którym stwierdził, że nie muszą już one pozywać swoich rodziców za błędne oznaczenie płci przy urodzeniu, co do tej pory było obowiązkowym krokiem przed rozpoczęciem procedury tranzycji. Dla wielu jest to ogromna ulga.
Alicja wyjechała z Polski po tym, jak prezydent Polski Andrzej Duda w 2020 r. powiedział, że „LGBT to nie ludzie”. Zaczęła szukać pracy w innym kraju europejskim. Miała szczęście – jej rodzice nie robili problemów w sądzie, jednak proces zmiany dokumentów trwał długo i był męczący.
„Ludzie odpowiadają tak, jak lekarze chcą usłyszeć”
Polska ma jedno z najbardziej restrykcyjnych praw, dotyczących procesu uzgodnienia płci w Europie. Jednym z najtrudniejszych doświadczeń, z jakimi mierzą się osoby transpłciowe na drodze prawnej, była konieczność pozwania swoich własnych rodziców, aby sąd orzekł, że płeć nadana przy urodzeniu jest błędna.
Przez 36 lat taka była codzienność osób transpłciowych w Polsce. 4 marca b.r., Izba Cywilna Sądu Najwyższego odstąpiła jednak od tej zasady prawnej. Od tej pory w sprawach o uzgodnienie płci będzie miało miejsce postępowanie nieprocesowe – czyli, jak uznał Sąd Najwyższy, "zbliżone do postępowania o sprostowanie aktu stanu cywilnego".
„Mnie nikt nie robił problemu, ale słyszałam historie, gdzie rodzice byli bardzo skłóceni z osobą, która chciała zmienić dane, i mimo że była już ona pełnoletnia, to musiała pozwać swoich rodziców. A oni mówili, że to jest fanaberia, że ta osoba nie wie, co jest dobre, to to się po prostu potrafiło ciągnąć, bo ci ludzie, ci z sądu musieli tam zbierać jakieś informacje, pytać znajomych, wszystko, co jest bardzo czasochłonne, i nieprzyjemne", mówi Alicja, która proces uzgodnienia płci ma już za sobą.
Alicja opowiada też o swoich zmaganiach z psychiatrami – kontakt ten jest obowiązkowy w Polsce dla każdej osoby, która rozpoczyna proces tranzycji.
„Oprócz tego pozywania rodziców to z sądu była psychiatra i musiałam z nią jakiś taki ogromny test osobowościowy wykonać, ona pytania takie zadawała, że oczekiwała stereotypowych odpowiedzi, że ktoś jest bardziej kobiecy, a ktoś męski, wypytywała mnie naprawdę o wszystko, czy lalka, czy autka, po prostu o wszystko, więc to było takie przerycie totalne”.
Jak mówi Alicja, w „transowych” kręgach jest też taki motyw, że psychologowie w pewnym sensie oczekują konkretnej podpowiedzi. A ludzie, żeby dostać hormony, nie na czarno, muszą je mieć przypisane od lekarza.
„I on [lekarz - red.] zadaje różne pytania, żeby zdeterminować, czy ktoś odczuwa taką płeć, a nie inną, i to się błędne koło z tego zrobiło, bo ludzie odpowiadają tak, jak lekarze chcą usłyszeć, co tylko umacnia te stereotypy, typu »zawsze się czułam w niewłaściwym ciele i tak dalej«, i ludzie nabierają przekonania, że wszystkie osoby trans są takie same. A trans to jest spektrum. Ktoś może chcieć hormony, ktoś może nie chcieć, ktoś może chcieć operację, ktoś nie i to też nie znaczy, że ona jest »mniej trans« przez to”.
Szara strefa, czyli jak system utrudnia tranzycję
Jak mówi Anton Ambroziak, dziennikarz zajmujący się prawami osób LGBT+, po 1989 roku sędziowie w nowej wolnej Polsce uznali, że sprostowanie aktu urodzenia, z którego do tego czasu korzystały nieliczne osoby trans, zagraża ładowi prawnemu, a tranzycja prawna w ogóle nie powinna być możliwa.
‘W toku kolejnych rozstrzygnięć SN przyjęto unikat na skalę świata - postępowania cywilne przeciwko rodzicom (argumentacja była taka, że musi ktoś mieć legitymację bierną w sprawie). Ze statystyk wynika, że 98 proc. spraw było rozstrzyganych na korzyść osób trans, ale problemem była przewlekłość postępowań, która wydłużała się jeszcze, gdy rodzice nie byli wspierający”, mówi Anton Ambroziak.
Tego rodzaju system prawny rodzi, jak twierdzi, szarą strefę.
„To wszystkie te osoby, które nigdy nie zdecydowały się na tranzycję prawną w obawie, że muszą w to angażować rodziny. Nowe rozstrzygnięcie powinno przyspieszyć sprawy i pomóc w tym godnościowym aspekcie tranzycji, natomiast wciąż niezbędna jest ustawa, która popchnie procedurę w stronę samostanowienia. Postrzeganie osób LGBT w Polsce się zmienia, ale legislacja za tym nie nadąża. Wystarczy powiedzieć, że dopiero w marcu przyjęto ustawę penalizująca homofobiczną mowę nienawiści. Wciąż też nie mamy żadnego prawa dla jednopłciowych par i tęczowych rodzin”.
"Test realnego życia"
„Dla mnie temat płci przez długi czas nie istniał. Zaczęłam mieć jakiekolwiek przemyślenia na ten temat, jak byłam w liceum”, mówi Alicja.
Gdy wracamy do procesu tranzycji, mówi o zmaganiach z polskim systemem prawnym i społecznym.
„Jeszcze jest coś takiego, co się nazywa »test realnego życia«. Czyli jeśli lekarz tak zadecyduje, to musisz żyć przez rok lub półtora roku w tej roli, o którą się „ubiegasz”. Ja na przykład zaczęłam swoją tranzycję, od tranzycji społecznej i chodziłam w różnych tam sukienkach, czy spódnicach. A to jest o tyle straszne, że wyobraź sobie, że jesteś w kraju tak konserwatywnym, jak Polska, chodzisz w tej sukience, czy spódnicy, i gdziekolwiek pójdziesz, to podajesz swój dowód czy paszport, i tam masz wpisane M, jak mężczyzna. To jest... straszne, straszne to jest dobre słowo", dodaje Alicja.
"Znam takie osoby, które już są po terapii hormonalnej, ale nie mają jeszcze zmiany w dokumentach i cały czas chodzą w luźnych ciuchach, to jest takie… cały czas się zastanawiasz, czy coś widać, czy coś nie widać, chodzisz w worku tak naprawdę”.
"Wyjechałam z kraju po tym, jak Duda powiedział, że LGBT to nie ludzie"
"Wyjechałam z kraju po tym, jak Duda powiedział, że LGBT to nie ludzie", mówi Alicja, "i to był ten moment, w którym uznałam, że już dłużej tutaj nie wytrzymam, że to nie miejsce dla mnie. Wyjechałam do Czech, które wydawały mi się liberalne – okazało się, że jest to po części prawda, w pewnych kwestiach tak jest, a w pewnych nie".
Zapytana o to, jak wygląda proces tranzycji w Czechach, mówi, że do tej pory osoba, która chciała wnioskować o zmianę dokumentów, musi obowiązkowo poddać się kastracji (w przypadku zmiany z płci z męskiej na żeńską).
"Pod pewnymi względami to jest jeszcze bardziej zacofane miejsce, niż Polska. Żeby zmienić dokumenty, musisz poddać się kastracji. W ubiegłym roku w Czechach sąd wydał jednak orzeczenie, że ten wymóg jest niezgodny z konstytucją, i teraz Czechy muszą wymyślić, jak to robić".
W Belgii procedura o zmianę danych w dokumentach odbywa się urzędach. Nie jest wymagane orzeczenie lekarskie. Podobnie jest choćby w Danii czy Finlandii. W 2019 roku Trybunał Konstytucyjny w Belgii orzekł, że dopuszczalne jest także niewskazywanie płci kobiecej albo męskiej w dokumentach.
Interpłciowość w polskiej nomenklaturze prawnej niemal nie występuje.