"Von der Leyen staje przed bardzo trudnym zadaniem podczas przemówienia o stanie UE... Najlepsze, na co może liczyć, to utrzymanie stabilności. Raczej nie należy spodziewać się ambitnej agendy" - mówi Fabian Zuleeg z European Policy Centre (EPC).
W środę przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, wygłosi tzw. przemówienie o stanie Unii Europejskiej (SOTEU). To około godzinne wystąpienie symbolicznie rozpoczyna nowy sezon polityczny w UE po wakacyjnej przerwie.
Szefowa Komisji podsumowuje w nim najważniejsze osiągnięcia z ostatniego roku oraz przedstawia kluczowe inicjatywy na kolejne 12 miesięcy, nadając polityczny ton unijnej agendzie. Zdaniem analityków tegoroczne wystąpienie nie będzie raczej przepełnione optymizmem. Ursula von der Leyen znalazła się w politycznie delikatnej sytuacji.
Nie zawsze tak było – choć była stosunkowo mało znana, gdy obejmowała stanowisko w 2019 roku, z czasem zbudowała wizerunek skutecznej liderki, zdolnej przeprowadzić Unię przez czas kryzysów i wzmacniać ideę integracji europejskiej.
W czasie pandemii COVID-19 Komisja Europejska zajęła się m.in. zakupem szczepionek dla 450 milionów obywateli oraz wdrożeniem unijnego programu odbudowy. Pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę dodatkowo wzmocniła pozycję von der Leyen jako jednej z głównych krytyczek Władimira Putina w Europie.
Pod koniec 2022 roku magazyn Forbes uznał ją za najpotężniejszą kobietę świata. W zeszłym roku zdobyła reelekcję na stanowisko szefowej Komisji, uzyskując 401 głosów – więcej, niż przewidywali obserwatorzy.
Jednak w ciągu zaledwie kilku miesięcy jej pozycja wyraźnie się osłabiła. Z każdej strony sceny politycznej zaczęły napływać oskarżenia i krytyka. W lipcu musiała bronić się przed wnioskiem o wotum nieufności, złożonym przez skrajnie prawicowych europosłów m.in. w związku z zarzutem nieujawnienia wiadomości tekstowych wymienianych z szefem Pfizera podczas pandemii.
Von der Leyen stanowczo odpowiedziała na zarzuty, określając autorów wniosku jako "marionetki Putina", a jednocześnie starała się złagodzić napięcia wobec pozostałych frakcji w Parlamencie. Tymczasem w przygotowaniu są już dwa kolejne wnioski o wotum nieufności, co zapowiada wyjątkowo trudny polityczny sezon.
"Ursula von der Leyen staje przed bardzo trudnym zadaniem podczas tegorocznego przemówienia o stanie UE" - mówi Fabian Zuleeg z think tanku European Policy Centre (EPC). "W wielu państwach członkowskich panuje chaos polityczny, jak choćby we Francji. Najlepsze, na co może liczyć, to utrzymanie stabilności. Raczej nie należy spodziewać się ambitnej agendy" - dodaje.
Krytyka umowy handlowej z USA
Niezadowolenie z prezydencji Ursuli von der Leyen jest obecne niemal w całym Parlamencie Europejskim. Nawet jej własna frakcja polityczna – Europejska Partia Ludowa (EPP) – rozpoczęła frontalny atak na przepisy wprowadzone w ramach Zielonego Ładu.
EPP kilkakrotnie głosowała ramię w ramię z ugrupowaniami ze skrajnie prawicowej sceny politycznej, co wywołało wściekłość socjalistów, liberałów i Zielonych. Ci ostatni uznali taką nieformalną koalicję za złamanie obietnic złożonych przez von der Leyen podczas kampanii reelekcyjnej.
Ideologiczny konflikt rozbił proeuropejską, centrową koalicję, która miała być podstawą drugiej kadencji von der Leyen. Gdy przyszedł czas głosowania nad nowym składem Komisji Europejskiej, von der Leyen uzyskała już tylko 370 głosów – zauważalnie mniej niż 401, które zdobyła kilka miesięcy wcześniej. Od tego momentu pęknięcia w jej zapleczu politycznym tylko się pogłębiały.
Niechęć UE do wprowadzenia sankcji wobec Izraela w związku z jego działaniami wojennymi w Strefie Gazy wywołała z kolei frustrację wśród lewicowych europosłów i doprowadziła do publicznego sprzeciwu ze strony Teresy Ribery, wiceszefowej Komisji. Z kolei propozycja redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2040 roku spotkała się z ostrą krytyką ze strony konserwatystów, którzy zapowiedzieli, że ją zablokują.
Jednak to umowa handlowa między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi wzbudziła największy sprzeciw. Na mocy porozumienia, które Ursula von der Leyen zawarła podczas bezpośredniego spotkania z Donaldem Trumpem w Szkocji, większość towarów produkowanych w UE, trafiających na rynek amerykański, objęta została 15-procentowym cłem. Jednocześnie większość amerykańskich towarów eksportowanych do Unii została z tych ceł zwolniona.
Z uwagi na to, że Komisja Europejska ma wyłączną kompetencję w zakresie polityki handlowej, winą za tak jednostronną umowę obarczana jest właśnie von der Leyen.
Najbardziej niepokojące dla von der Leyen jest to, że najostrzejsza krytyka płynie z ugrupowań proeuropejskich, które wcześniej ją wspierały. Dla wielu z nich umowa stanowi upokarzającą kapitulację wobec amerykańskich interesów.
Nathalie Tocci, dyrektorka włoskiego instytutu Istituto Affari Internazionali (IAI), uważa jednak, że odpowiedzialność za porozumienie nie powinna spoczywać wyłącznie na von der Leyen. "Byłoby niesprawiedliwe obarczać ją całą winą, bo w wielu aspektach sama padła ofiarą szerszego kontekstu politycznego. Można twierdzić, że robi zbyt mało, by temu zaradzić, ale jej pole manewru jest ograniczone" – powiedziała w rozmowie z Euronews.
Po kilku dniach milczenia von der Leyen przyznała, że porozumienie jest "solidne, choć nieidealne", i podkreśliła, że przynajmniej zapewni "stabilność i przewidywalność. Te zapewnienia szybko jednak straciły na wiarygodności, gdy Trump zagroził nałożeniem dodatkowych ceł w odpowiedzi na politykę cyfrową UE, którą Waszyngton postrzega jako dyskryminującą wobec amerykańskich gigantów technologicznych.
To nie będzie łatwo przemówienie dla szefowej Komisji Europejskiej.